Jesteś kociarzem tak jak ja? Też nie wyobrażasz sobie domu bez kota? Od lat żyjemy z kotami pod jednym dachem. Są niezwykłe, wspaniałe, niepowtarzalne. I nigdy nie ma się dość odkrywania tajemnic, które w nich drzemią. O tym, co naprawdę oznacza życie z kotem - na blogu. Zapraszam.
czwartek, 13 grudnia 2012
Kot u weterynarza
Każdy właściciel czworonoga prędzej czy później musi udać się z nim do weterynarza. Nie ważne, czy to z powodu złego stanu zdrowia, czy profilaktycznego szczepienia. Trzeba jechać i już. I wtedy dopiero się zaczyna ;)
Moje koty nie znoszą podróży. Weterynarza też nie kochają ;) Nie wiem, czy kojarzy im się z kastracją i czy w ogóle kot jest w stanie zapamiętać daną osobę na całe życie? Nie wiem.
Wiem jedno - trzeba jechać i zaczyna się "klatkowanie", czyli próba jak najłagodniejszego upchnięcia kota w transporterze ;)
Jeden z moich pupili sam wchodzi i chętnie daje się w nim nosić. Z radością śledzi widoki zza kratek. Ale nie daj Bóg próbować go wieść samochodem. Koszmar! Jęczy, miauczy, wyje, grapie. Jednym słowem - marzy o ucieczce gdzie pieprz rośnie, a przynajmniej o natychmiastowym wydostaniu się z wyjącej maszyny :)
Drugi za żadne skarby nie chce wejść do transportera. Muszę się z nim siłować. W trakcie niesienia rzuca się, wyje, drze niemiłosiernie (aż sąsiedzi wychodzą na klatkę, sprawdzić kto tak dręczy biedne zwierzę ;)). Ech... Za to w aucie milknie i grzecznie jedziemy ;)
W gabinecie jest już ciszej. Choć nie mniej stresująco ;)
Ten wyjący w samochodach zaczyna zwiedzanie i trzeba go szukać po gabinecie, bo wszystko go interesuje. W miejscu nie usiedzi :)
Drugi natomiast natychmiast czmycha w najgłębszy zakątek i ani myśli wyjść. Trzeba go sposobem wydostawać. Zabawę mam na sto dwa ;)
Na szczęście nie są agresywne, więc wszystko odbywa się grzecznie i w miarę miło. Raz na jakiś czas da się to wytrzymać ;)
Uogólniając jednak, z wizytami u weterynarza jest tak:
Niektóre osobniki, podobnie jak ludzie, w ogóle nie przejmują się wizytą u weterynarza, a wręcz traktują to jako kolejną przygodę i ciekawe miejsce. Jednak w większości przypadków koty nie lubią chodzić do lekarza, a wręcz boją się tej wizyty. Nic dziwnego - zwierzę znajduje się w nowym, nieznanym miejscu, które specyficznie pachnie, widzi inne zwierzęta pozamykane w klatkach, a trafia do tego gabinetu zazwyczaj dlatego, że źle się czuje lub coś je boli. Wiąże się z tym często wiele nieprzyjemnych rzeczy, jak na przykład zastrzyki, przymusowo podawane lekarstwa czy jakieś nieprzyjemne zabiegi, na operacjach kończąc.
Wiele futrzaków bardzo stresuje się taką wizytą. Często też każde wyjście z domu jest dla nich koszmarem, ponieważ jedyne wyjścia kojarzą im się ze spotkaniem z weterynarzem.
Co robić w takiej sytuacji?
Trzeba zacząć już w domu. Najlepiej jest transportować kota w specjalnym nosidełku. Dzięki temu kot będzie miał zapewnione jako takie ciepło, a poza tym nie ucieknie, kiedy wyjdziemy z nim z domu.
Podczas wizyty w gabinecie bardzo pomocny jest lekarz, gdyż ma on odpowiednio doświadczenie, wie jak mogą się zachować, jak powinien się z kotem obchodzić i jakie sposoby są najskuteczniejsze. Wybierajmy weterynarza z właściwym, akceptowanym przez naszego kota, podejściem!
Jeśli chodzi o zabiegi, przygotujmy się na to, że kot zostanie zamknięty w klatce, która go uwięzi i ograniczy mu pole manewru. Dzięki temu nie będzie on biegał po klatce, będzie leżał w miarę bez ruchu - jest to nie tylko zabezpieczenie pomyślnego wykonania zabiegu, ale również chroni osoby i zwierzęta dokoła przed okaleczeniem przez przestraszonego kociaka.
Nie takie to straszne jak się Wam wydaje. W dużej mierze Wasze nastawienie jest wyczuwane przez kotka. Bądźcie więc spokojni i zdecydowani. Nikt go przecież nie krzywdzi i wszystko jest dla jego dobra. A w razie czego czuwacie i natychmiast rzucicie się mu na ratunek ;)
Dzięki takiemu podejściu wizyta powinna przebiec sprawnie i bezboleśnie. Powodzenia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz