Nie wiem jak Wy, ale ja z zasady nie znoszę jesiennych i zimowych poranków. Ciemno, zimno, wstawać się nie chce. Ale odkąd mam koty, żaden świt mi nie straszny :)
5:40. Dzwoni budzik. Zaspana włączam drzemkę i zasypiam.
O ile się da, bo moje koty słysząc budzik dostają istnej korby! Zaczyna się drapanie drzwi (sypialnię na noc zamykam), zawodzenie, dzikie piski i miauczenie.
Chadek szuka miejsca na nabranie rozpędu i z impetem wskakuje na klamkę. Uda mu się, albo nie.
Tak czy siak już nie śpię.
Otwieram im drzwi i wskakuję pod kołdrę. Już w komplecie, z kocią obstawą ;)
I nie ma opcji, żebym zasnęła. Muszę miziać, drapać, głaskać i czule przemawiać. Wszystko na dwie ręce, bo koty mnie oblegają i domagają się pieszczot po nocnej przerwie.
Niestety, budzik ponownie dzwoni, brutalnie dowodząc, że pora wstać.
I wtedy mam rozdwojenie jaźni...
Kaprys z głośnym wyciem biegnie do kuchni. Chce jeść. Saszetkę, saszetkę mu daj! Zaraz, teraz, natychmiast! Biega tam i z powrotem od mojego łóżka do miski w kuchni i nie poddaje się. Uparta bestia.
Chadek natomiast wie, że procedura jest inna. I stosuje ją z aptekarską dokładnością!
Najpierw biegnie na parapet. Wie, że będziemy rolety odsłaniać. Łapką mi pomaga (dlatego są takie postrzępione :P). Zaraz potem jak strzała pędzi do łazienki. On doskonale wie, że teraz jest czas na prysznic i poranną toaletę.
Wchodzę do łazienki. Chadzik rozlokował się już wygodnie na pralce i czeka. On kocha łazienkową działalność. Z zachwytem chwyta wodę lejącą się z kranu. Szarpie z namaszczeniem prysznicową kotarę, przewraca szampony i nie spocznie, póki nie wepchnie golarki (jednorazówki) pod pralkę. No istny kosmos! Na koniec radośnie zlizuje pianę i kropelki wody z kotary i armatury.
Czasem, bo nie zawsze, kiedy się myję, Chadzio bawi się spłuczką w sedesie. Ileż to litrów wody poszło w rury bez powodu. No, ale nie narzekam. Mam pewność, że wszystko jest należycie spłukane ;)
Bywa też, że otworzy sobie szafkę z lustrem i wskoczy na drzwiczki. Buja się rozkosznie zrzucając łapą to jakiś krem, to waciki. Niech pańcia sprząta, a co!
A potem kotek hyc na klamkę i pędzi do kuchni (zazwyczaj nie patrzy, czy zdążyłam się wytrzeć i ubrać, czy stoję goła i mokra na środku ech...).
Nie muszę chyba pisać, że w tym czasie Kaprys wyje niemiłosiernie pod drzwiami łazienki? On nie lubi spuszczać z oczu Chadeka. Więc szlocha. A do łazienki za żadne skarby nie chce wejść, kiedy ktoś się kąpie, bo wody unika jak ognia. Jeśli byłby w łazience rozszarpałby mi drzwi od środka. Wióry by zostały. O wyciu jak kojot nie wspomnę! :D
No i oczywiście, czy Kaprys jest z tej czy z tamtej strony drzwi – nikt z domowników już nie śpi. Zero szans :)
No więc toaleta skończona. Teraz marsz do kuchni.
Ale nie, kotom już ich karma nie w głowie. Siedzą na taborecie i filują, co by tu z blatu rąbnąć i zeżreć ukradkiem schowane za fotelem. Czasem im się uda, czasem nie. Różnie to bywa. Pół biedy kiedy coś mi zwędzą. Niech im tam w boczki idzie. Gorzej jak mi siedzą na blacie i chłepcą wodę z dzbanka do filtrowania wody! No jak tylko naleję wody do dzbanka, to któryś zaraz się dosadzi, pokrywkę zdejmie i pije. Koszmar jakiś!
Ale co ja narzekam. Wszak sierść w filtrze zostanie! A że kocia ślina... Co tam ;)
I tak sobie co rano wesoło współgospodarzymy.
Ja jem śniadanie, koty obserwują trawnik z parapetu. A to ptaszek, a to mucha. Nie nudzą się.
Potem jeszcze ostatnia sprytna procedura: nabrać kota na saszetkę.
Co mam na myśli?
Ano to, że jeden i drugi doskonale wiedzą, że zaraz wyjdę i zamknę swój pokój. A tu tak fajnie, bo i paproć, i poduszki, i mechaty dywanik... Chowają się w wersalce, za fotelem, pod ławą. I nijak ich wygonić – co jednego wypchnę, to drugi się na szafie przyczai i muszę szukać krzesła, żeby tygrysa zdjąć. Takie życie :/
Więc ja, bestia równie sprytna, robię tak:
Nie wyganiam, nie krzyczę, zabieram wszystko co tylko mi z pokoju potrzebne do wyjścia i idę spokojnie do kuchni. Tam zaczynam szeleścić saszetką z karmą i... Są już przy miskach! Więc ja myk, drzwi do pokoju zamykam, wracam i karmę do misek wykładam. To zawsze działa!
I jest w interesie obu stron: ja ich nie okłamuję, bo przecież daję, nie tylko obiecuję. Więc koty wiedzą, że faktycznie warto przybiec, będzie szamanko. Nie mają powodu mi nie ufać. A ja mam pewność, że paproć i moje buty, ukryte na słupku, prawdopodobnie doczekają wieczoru ;)
Pozostaje już tylko zapiąć kurtkę i wyjść z domu.
Tylko nie myślcie, że da się normalnie wyjść z domu!
Ale to już zupełnie inna historia. Opowiem następnym razem, w kolejnym poście :)
Pozdrawiam, A.
Jaki miły, radosny poranek. Uśmiałam się serdecznie!
OdpowiedzUsuńO tak. U nas ciągle wesoło ;)
UsuńPozdrawiamy :)
Marzy mi się taki poranek. :))I to całkiem serio.
OdpowiedzUsuńU mnie wygląda tak: rodzice wstają ok. 5 - wychodzą o 5:50 - do tego czasu Felka wyje i miauczy przeraźliwie, no po prostu zgroza. Nic nie chce. O tej porze nie je. Cały czas miauczy, głaskac się nie pozwala... wiadomo - czlowiek nie pośpi. Modlę się, niech będzie 5:50, pójdzie spać...(bo tak się dzieje) i do 7 się wyśpie.
Wstaję ja - miauczy straaaasznie. Ja daję jeść, pomiziam - nie pozwala i znowu aria,aż do mojego wyjścia. Wracam do domu ok. 15 i się zaczyna do 21 - miauczenie non stop.....Nic nie działa na nią ..>:(
Jeśli Felka naprawdę tak bez przerwy jęczy to zaczęłabym szukać dla niej pomocy. Jeśli to syjamka, to jej gadatliwość jest uzasadniona. Również jeśli jest niesterylizowana, to może tak szaleć. Wtedy pomoże sterylizacja - kotka się uspokoi.
UsuńAle jeśli jest sterylizowana i nie jest rasowcem, który ma nieustanne miauczenie wpisane w gen, poszłabym z nią do weterynarza. Jeśli weterynarz nie znajdzie zdrowotnych powodów płaczu kotka, poszukałabym kociego behawiorysty. Sądzę, że mógłby pomóc.
Nie wiem czy macie gdzieś w pobliżu behawiorystę i jakie to są koszty.
Jeśli nie ma takiej możliwości, radzę próbować szukać odpowiedzi na forach kociarzy, chociażby w kocich grupach na fb. Może ktoś też miał taki problem i będzie umiał coś doradzić? Warto popytać.
Pozdrawiam. I życzę samych miłych i mruczących poranków :)
Powiem Pani, że ja to już zrobiłam w tym kierunku wszystko co możliwe (poza behawiorystą - w mojej miejscowości nie ma takiego - a w okolicy również). Felka to (nie)zwykły dachowiec. I jest wysterylizowana od 7 miesięcy.
OdpowiedzUsuńI własnie szukam różnych opcji i rozwiązań, bo nic nie działa. Teraz poważnie myślę nad drugim kotem, ale nie wiem co robić, bo byłam na konsultacji u dwóch weterynarzy i jeden poleca, drugi odradza.
Pozdrawiam ;))
Weterynarz nie stwierdzi jednoznacznie co jest przyczyną zawodzenia kotki. Wiesz tyle, że nie jest chora. To i tak dużo :)
UsuńNie wiadomo, czy się nudzi (wtedy inny kot bardzo by pomógł) czy przyczyna jest inna, np. potrzebuje więcej Waszej uwagi (wtedy wzięcie drugiego kota tylko pogłębi problem!).
Ale skoro nie ma możliwości skonsultowania się z behawiorystą... Pozostaje zaryzykować. A nuż drugi kot - kompan pomoże? :)
A jeśli nie - pomyślcie wcześniej co zrobicie, jeśli kotka nie zaakceptuje nowego domownika. Bo i tak się zdarza.
Mam jednak nadzieję, że dokocenie przyniesie pozytywne rezultaty.
Trzymam kciuki!