piątek, 27 września 2013

Koci pazur, czyli walka o niedrapanie :)

Kto ma koty, ten wie, że co jakiś czas trzeba im przyciąć pazury.
Im kot młodszy i zdrowszy tym szybciej mu one odrastają. Im więcej biega po dworze, tym większe są szanse, że sam je zetrze lub połamie.
Ale taki typowo domowy poduszkowiec co najwyżej z lekka drapaka użyje. I to jeśli zechce! Bo większość woli nie ruszać się z miejsca i profilaktycznie stępić pazur na kanapie, fotelu lub dywanie (dobrze, że mam dywan typu shaggy, przynajmniej nie widać :P).
Tak czy siak przyciąć kiedyś trzeba. I wtedy się zaczyna...

Kiedy tylko otworzę szafkę w łazience i koty usłyszą specyficzny dźwięk obcinacza - żadnego nagle nie można namierzyć. Trzeba się naszukać w wersalkach, pod meblami, za fotelami, ewentualnie sprawdzić czy nie leżą plackiem na szafie lub czy nie zerkają czujnie zza zasłony.
Czemu tak wieją? Nie wiem. Nigdy żadnego nie skaleczyłam, nie trzymałam zbyt długo lub boleśnie, ani nie straszyłam. Nie lubią i już.

Niezmiernie ważną kwestią jest dbanie o to, by przycinać kotom pazury na odpowiedniej wysokości. Wiemy, że od pewnego miejsca są one ukrwione i nie wolno nam przeciąć tak wysoko! To spowodowałoby krwawienie i ból, a tego przecież nie chcemy. Przycinamy więc z rozsądkiem i lepiej częściej a mniej, niż raz a dobrze.
(Tu wyrażę swój zdecydowany sprzeciw wobec usuwania kotom całych pazurów!!! To nieludzkie i okaleczające. Dla mnie nie do pomyślenia! Zapewniam, że kot, któremu podcina się regularnie pazury i który ma dostęp do drapaka, nie niszczy mebli! Bo zwyczajnie nie ma czym i jest nauczony, że nie na nich ma rozładowywać swoje kocie potrzeby. Pozbawianie go tego naturalnego atrybutu myśliwego jest w moim odczuciu wyłącznie złem, podyktowanym wygodą człowieka. Kiepska to motywacja. I chyba obca każdemu prawdziwemu miłośnikowi tych zwierząt?)

Ale wróćmy do tematu:
Kiedy przyjdzie co do czego i schwytam już kociaka, by dokonać na nim aktu pozbawienia go połowy długości pazurów - zaczyna się prawdziwy spektakl:
A to miauczenie, a to nagłe skręty tułowia, a to przymilne patrzenie w oczy i ciche pojękiwanie (a nuż wzbudzi we mnie litość i puszczę?)... Ale najlepsza jest "zabawa w łapki". Znacie ją? Kiedy trzymamy kota na kolanach i podcinamy pazury na tylnych łapkach delikwent natychmiast kładzie przednią łapę na tylnej, zasłaniając ją i utrudniając wszelkie działania :) Jak przytrzymamy mu prawą, to on ten sam myk zrobi lewą. I tak w koło... A wiadomo, że człek rączki ma dwie, a kot łapki cztery, więc łatwo nie jest ;) Ale dajemy radę i  tak sobie gramy w łapki, aż do skutku.

Nie muszę chyba dodawać, że zaraz potem zarówno jeden jak i drugi kot strzela focha - jeden jest obrażony, a drugi smutny i zniesmaczony. Żaden nawet na mnie nie spojrzy ;)
Ale wystarczy jeden koci przysmak, by nastąpiła całkowita amnezja i zapanowała między nami doskonała zgoda :)
O, właśnie kot mi się przymierza do przeorania dywanu! Chyba czas na akcję z cążkami!
Tylko... gdzie te koty znów się schowały...?...
;)

2 komentarze: