poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dokarmianie ptaków z... kotem ;)

Zima. Napadało śniegu, zawiało, mróz ścisnął...
Koty rozleniwione, śpią zakopane w kocyku, ewentualnie na kaloryferze.
Nie ciekawi ich nawet grzechot karmy w miseczce. Cisza.
Na balkonie kilka śladów kocich łapek. To Chadzik badał zjadliwość śniegu o poranku ;)
Można by powiedzieć mam koty kanapowe, leniwe i zupełnie już pozbawione naturalnych instynktów.
Otóż... Nic bardziej mylnego!

Dokarmiam ptaki. Czym mam. Ziarno, czasem płatki, czasem zwykłe okruchy chleba. Problem w tym, że jeśli wysypię im jedzenie na parapet - koty już siedzą przy oknie i czekają. A mają wtedy cierpliwość, że ho ho! Ani jeść im się nie chce, ani pić, ani do kuwety, ani spać. Nic. Tylko czuwają godzinę, dwie...
Po dwóch przyleciała wrona. Usiadła na latarni naprzeciwko okna i lustruje menu. Za moment jesion przy latarni pokrył się czarnymi, skrzeczącymi stworzeniami. Stadko. Głodne i chętne do poczęstowania się tym, co dla nich miałam.

Teraz pozostało poczekać na to, który z ptaków wykaże się odwagą i spróbuje złapać coś z parapetu.
Chadzik przywarł poniżej framugi i zamarł. Kaprys siedzi jak go Pan Bóg stworzył centralnie na środku szybu i terkocze, jak to ma w zwyczaju, na ptaszyska :D
One go widzą jak nic ;) Jeden zaryzykował - podleciał prawie lądując. Na to Chadek - hyc! Wskoczył na szybę i jak zawsze odpadł od niej i wylądował na podłodze.
Błyskawicznie wdrapał się z powrotem na parapet licząc na drugą szansę.
Takiej nie było. Ptaki odleciały.
(Nie były widocznie jeszcze bardzo wygłodniałe. Kiedy je mróz przyciśnie, potrafią zupełnie ignorować koty i ryzykować bliskie spotkanie (istnienia szyby, są podobnie jak koty, jakby nieświadome).

Postanowiłam pomóc ptaszkom i przenieść ich obiad do donicy na balkonie. Koty mają tam ponad metr odległości od szyby, więc i stres dla ptaków mniejszy. Niestety, żaden już nie wrócił.

Po południu, zapominając o wysypanych okruchach itp., wpuściłam koty na balkon (czytaj: koci punkt obserwacyjny dla dzielnicy Dyrekcja ;)). Po kilku minutach usłyszałam dziwny pisk i harmider. Spojrzałam za okno i zamarłam: Wrona szamotała się w donicy, a na niej siedział mój kot! W szoku chyba większym niż ptaszysko, które za moment uciekło w popłochu. Kot za to nadal tkwił w donicy i nie wiedział za bardzo co mu się przytrafiło :)
Nic dziwnego: Chadek jest do łowienia pierwszy, ale to niezgrabne i mało zwrotne kocisko. Chęci ma, ale technika raczej słaba :P
To Kaprys, który jest grubszy i bojaźliwy, zawsze złapie muchę czy innego latającego stwora. Mimo pozorów jest wspaniałym łowcą. Potrafi w mig upolować wszystko w zasięgu łapy.

Ale Chadek nie. Podejrzewam, że za głosem instynktu, przyczajony na balkonie, wskoczył tam, gdzie usłyszał lądującego ptaka. Wrona musiała go nie dostrzec, a dopiero poczuła kiedy wtaranił się do donicy, lądując częściowo na niej. Ptak w szoku. Kot w szoku. Upolował coś, nie wiedząc co ani jak, a tym bardziej nie wiedząc co teraz z ową ofiarą zrobić :D

Siedział tak biedny w donicy, na okruchach z chleba, i patrzył na mnie tak, jakby chciał, żebym mu to wszystko jakoś wyjaśniła :) Do końca dnia nie zbliżał się już do okna ;)

To była wyczerpująca niedziela. Koty legły spać, zmęczone wrażeniami. Jeszcze tylko pozbierałam kawałki chleba z dywanu, foteli i kanapy (Kaprys zawsze zabiera chleb ptakom, bo sam jest jego miłośnikiem, i chrupie go wszędzie krusząc i roznosząc resztki po mieszkaniu :/) i mogłam uznać dzień za pozytywnie zakończony.

Teraz karmienie ptaków i polowania kotów na szyby staną się codziennością. Potrzeba mi tylko więcej ziarna, więcej płynu do szyb i więcej cierpliwości. I tak się nie nauczą, że szyby nie da się przeskoczyć. Ech... ;)

4 komentarze: