Jesteś kociarzem tak jak ja? Też nie wyobrażasz sobie domu bez kota? Od lat żyjemy z kotami pod jednym dachem. Są niezwykłe, wspaniałe, niepowtarzalne. I nigdy nie ma się dość odkrywania tajemnic, które w nich drzemią. O tym, co naprawdę oznacza życie z kotem - na blogu. Zapraszam.
czwartek, 23 stycznia 2014
Kuweta, czyli zwyczaje łazienkowe kota
Kuweta. Niby nic nadzwyczajnego. Każdy kociarz w domu ma, przynajmniej jedną.
A jednak kuweta to ciekawy temat. Mogłabym niejedną historię o kuwecie opowiedzieć. Jak pewnie każdy z Was :)
Ale żeby nie zanudzać, streszczę tylko kilka sytuacji życia codziennego, łazienkowego:
Pamiętacie może czasy, kiedy coś takiego jak żwirek nawet nam do głowy nie przychodziło? Ja pamiętam.
Przynosiło się piasek, niektórzy ziemię, i tyle było. Trzeba było często wymieniać, nie pachniało za ładnie, a piach w osiedlowych piaskownicach znikał zastraszającym tempie :D
Potem weszły jako takie żwiry, drewniane wióry, "kołeczki" itp. Jakoś się żyło...
Pamiętam, że przez jakiś czas byłam domem przejściowym dla kota o wściekle rudej barwie o imieniu Rudotel. Znaleziono go przy śmietniku obok szpitala. Ode mnie trafił dalej, do dobrych (i oby cierpliwych!) ludzi i Bóg z nim. Ten nigdy nie korzystał z kuwety. Załatwiał się w biegu, gdziekolwiek i za nic na świecie nie chciał się nauczyć czystości. (Niby kot przyszpitalny, ale higiena u niego kulała, oj kulała :/).
Była też Inez (zwana na co dzień Nesią). Ta miłowała sikanie w wersalki. Jak nie na wersalkę, to za, na ten materiał, który z tyłu zwisa swobodnie, osłaniając wnętrze skrzyni. Zawsze nasikane, dzień w dzień. Nie mogłam ustalić przyczyny. Skórki z pomarańczy i cytryn tam kładłam, pryskałam cytrusowymi dezodorantami itp. (wiele kotów nie znosi tego zapachu) i ... Nic. Robiła swoje. A nawet więcej: Potrafiła wynieść skórki cytrusów w okolice kuwety, by móc spokojnie załatwić swoje potrzeby w wersalce! Bez komentarza :) Poszła do dobrych (oby do dziś cierpliwych, nieposiadających wersalek, ludzi ;)).
Na szczęście moi obecni czworonożni współlokatorzy to ideały pod tym względem. No, prawie... ;)
Pamiętam pierwszy dzień Chadzia w domu. Przywiozłam go spontanicznie, wieczorem, z domu kultury. Nie miałam niczego, poza odrobiną karmy i spankiem dla kota. Żwirku - zero. Nie było gdzie kupić o tej porze. Nowe miejsce, nowe zwierzę, zestresowane, bo nowa pancia, wszystko nieznane...
Pamiętam jak go prosiłam przed snem: Koteczku, ja wiem że nie masz gdzie... Ale wytrzymaj jakoś, gazetę tu masz...Dasz radę?
I to cudo nie narobiło nic a nic! Cała noc spał. Jakby rozumiał. (Może rozumiał?)
I może dlatego do dziś, kiedy sprzątam kuwetę już stoi przy mnie i czeka. Mam wrażenie, że nie tyle mu się chce, co koniecznie musi pierwszy do tej kuwety narobić. Znaczy przed Kaprysem. Bo to on jest "number one" w domu, w kocim stadzie. Może to jakiś sposób znaczenia terenu, jakaś forma okazania władzy? Coś w tym chyba jest.
I nawet nic do tego nie mam - niech stoi sęp jeden, niech robi nawet w czasie wsypywania mu żwirku - pal sześć, tylko...
Mój Chadek to istna armata w kuwecie. Kopie jak maszyna, żwir jest wszędzie, dosłownie! Nie dość że rozsypuje i zdobi żwirem świeżo posprzątaną łazienkę, to do tego zawsze wyniesie na łapach żwir do pokoju. ZAWSZE!
I nie dość tego. Często nie trafi do kuwety i jakieś małe gówienko leży sobie obok (czasem uda mu się je ukryć za muszlą klozetową, by wyturlać je gdy przyschnie i mieć frajdę z zabawy np. w pokoju przy gościach! Chyba nie muszę pisać jakie mają wtedy miny? ;)).
No i wdeptywanie... Chadek zazwyczaj wdepnie w kupę i zrobi kilka brązowych śladów na beżowej terakocie. Albo radośnie wskoczy na pralkę, klapę od sedesu czy do wanny. Obojętnie. Grunt, że ślady żwiru (i ewentualnych fekalii) są tu i ówdzie.
Nie narzekam. Kopie tak głośno, że wiem już kilka minut wcześniej, że czas brać zmiotkę, szmatę i zmierzać w stronę kuwety... :)
A Kaprys. Arystokrata kochany, panci odciążenie w łazienkowy kieracie! Ten kopie cichutko, delikatnie, ładnie. Ani żwirku nie rozsypie, ani nie naniesie dalej niż krok od kuwety, ani nie wdepnie, ani nie turla klocka. Ideał, łazienkowy ideał!
(No, chyba że... Kaprys jest strachliwy. Jeśli się mu nie daj Bóg wejdzie w trakcie wypróżniania do łazienki - a trudno to wyczuć, bo cichy jest jak tajne służby - wieje z gówienkiem wystającym z tyłka na oślep przed siebie :D I kota trzeba szukać i tego, co zgubił w biegu ;) Grunt to go nie wystraszyć i wtedy dobrze jest :)).
Kuweta piękna rzecz. Pełna uroku i magnetycznego przyciągania (Chadek po kastracji przez kilka dni spał tylko w kuwecie. Ja go niosłam na kocyk, a on wracał z miną maniaka i kładł się w żwirze. Czemu? Nie wiem. Ważne, że mu przeszło.).
Dom bez kuwety, to nudny dom.
Mam nadzieję, że Was całkiem tym łazienkowym tematem nie zanudziłam? :)
Pozdrawiam ciepło wszystkich właścicieli niewychodzących kotów, posiadaczy jednej (na szczęście moje dwa bez problemu korzystają z tej samej kuwety) lub kilku uroczych kuwet. Nie poddawajcie się na żwirkowym froncie ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz